W numerze grudniowym A.D. 2018 piszemy o pierwszym dniu na uczelni, wyjazdach naukowych, podróżach, migracjach, nauce, grach komputerowych, zbrodniach, naczyniach z gliny i miłości. Lektura obowiązkowa – do pobrania tutaj.
W numerze grudniowym A.D. 2018 piszemy o pierwszym dniu na uczelni, wyjazdach naukowych, podróżach, migracjach, nauce, grach komputerowych, zbrodniach, naczyniach z gliny i miłości. Lektura obowiązkowa – do pobrania tutaj.
Wszystkich członków KNSG oraz pragnących nawiązać z nami współpracę zapraszamy na nasze coroczne spotkanie świąteczne – 19 grudnia 2018 o godz. 17 w sali 206 (budynek UKW przy ulicy Grabowej 2). W programie degustacja tradycyjnych wypieków (proszę je upiec), śpiewanie kolęd (proszę przynieść instrumenty muzyczne i umieć na nich grać), premiera najnowszego (29) numeru „Volltreffera” oraz jak zwykle… niespodzianka! (kolokwium z gramatyki).
Oto kolejny, spektakularny, niezaprzeczalny, już nie wiemy, który z kolei, sukces Koła: wyjazd do Lubeki w dniach 30 listopada – 3 grudnia. Celem głównym był – jak zawsze o tej porze roku – Weihnachtsmarkt, który kochamy, za którym tęsknimy i na którym pragniemy zawsze wydać całą naszą walutę obcą, popijając Currywurst grzańcem, który to smak oznacza szczęście. Sam diabeł chyba prowadził nasze kroki wokół Marienkirche w Lubece, nie mogło być zresztą inaczej, skoro pilnuje drzwi. Zbyteczne dodawać, że nie tylko tam zaznaczyliśmy naszą obecność, kontynuując chwalebną tradycję KNSG, by na każdym wyjeździe zwiedzić wszystko, co się da zwiedzić wokół, odłożywszy słowa „odpoczynek” lub „wyspać się” do lamusa wzgardliwych archaizmów. Tak też przemknęliśmy przez Hamburg z jego dzielnicą portową, filharmonią, tunelem pod Łabą, starym rynkiem oraz (inaczej nie bylibyśmy w Hamburgu) słynną z różnych powodów ulicą Reeperbahn. Nie mogliśmy odpuścić spaceru nad morzem w porcie Travemünde. Nie mniej poruszające były nasze wizyty w Schwerinie i Wismarze, gdzie noc mieniła się czerwienią krwi wyssanej przez Nosferatu. Po Hamburgu oprowadzała nas Sylwia, której jesteśmy bardzo wdzięczni za zwolnienie nas od patrzenia w mapę, Williemu zaś dziękujemy za zmuszanie nas do mówienia w języku Thomasa Manna i Güntera Grassa, wręcz do cytowania całymi pasażami ich najbardziej wymagających dzieł (w Lubece inaczej nie wypada). Przede wszystkim jednak dziękujemy uczestnikom wycieczki, bez których ta by się nie odbyła i bez których moglibyśmy pozwiedzać najwyżej stację Szczecin Zdroje, wokół której lubecki Boruta najwyraźniej również poplątał ścieżki.